wtorek, 16 lipca 2013

Prezentacja strojów wyjazdowych, czyli relacji część pierwsza.



Przez ten cały zamęt związany z Londynem, szukaniem pracy, pokoju, itd. zupełnie zapomniałam o tym, że 9 lipca jest oficjalne ogłoszenie nowych strojów wyjazdowych Arsenalu. W Polsce zapewne od rana koczowałabym na twitterze lub tumblr, a w Londynie? Przez przypadek 8.07 zobaczyłam na polskiej stronie fanów Arsenalu ogłoszenie o tym co, gdzie, jak i o której godzinie. A potem skrupulatnie przeczytałam to samo z większymi szczegółami na arsenal.com. Jedyna słuszna rada od Kanonierów z polski? Przyjdźcie wcześniej. 
Całość zaczynała się o 15.30 angielskiego czasu. Wyszłam z mieszkania o 14 i o 14.20 byłam na miejscu. Korzystając z faktu, że było mało ludzi i nic się nie działo stwierdziłam, że moja pierwsza wizyta na Emirates musi być opatrzona fotkami, więc obeszłam Emirates dookoła. Zajęło mi to maksymalnie 15 minut licząc, że na prawdę długo robiłam kilka zdjęć. W ciągu tych 15 minut postawiono barierki, mikrofony i tłum ludzi. Serio jedyne dobre miejsce jakie zdobyłam to te zaraz przy wyjściu chłopców na podwórko ze stadionu. Ale o tym za chwilę.




Idąc i robiąc sobie zdjęcia doszłam do bodajże End Clock (takie wejście na stadion) i co tam usłyszałam? Jakaś muzyka rodem Usher i Nicki Minaj: znak, że Jack i Alex są gdzieś na stadionie. Owszem byli. Musieli. Ale pomyśleć, że byłam tak blisko nich, tego wejścia do pomieszczenia z muzyką. Ahh.. Poziom hociarstwa niebezpiecznie podnosi się do góry.


Co do samej prezentacji nazwanej mianem stunt. Odkrycie wielkiego baneru z całym English Core w nowych wyjazdowych strojach i w tym samym czasie ich wyjście ze stadionu.  Na pozór brzydkie żółte koszulki a'la z Lewiatanu okazały się być całkiem uroczymi żółtymi koszulkami. Klasyczny wyjazdowy strój Arsenalu. Ten z czasów Thierry'ego Henry'ego, dokładnie sprzed 10 lat. Kto wie, może żółty i niebieski przyniosą nam szczęście, wiecie Theo Walcott no. 14 prowadzi do zdobycia 14 trofeum Arsenalu w 2014 roku. W każdym bądź razie byłam tak podekscytowana, że nie myślałam nawet o tym, żeby robić sobie foto z Jackiem, Alexem i Theo. Poszłam tam zobaczyć Theo, Jacka i Kierana. Wszystkich 3 widziałam, z czego dwóch z bliska. A do jednego z nich szczerzyłam się z wzajemnością.
Najpierw wszedł Jack, wiadomo radość całego tłumu, później: Kieran, Aaron, Carl, Alex... No i na końcu największy z nich wszystkich: Theo. Od razu ludzie obok mnie zaczęli wołać zgodnie na zmianę: Jack, Theo i chłopcy wiedzieli, na którą stronę iść.  Biedny był tylko Alex, bo nie chciał chyba zostawiać Jenkinsona, a musiało być po równo. Frajda zaczęła się dopiero jak minął mnie Jack (tak serio ma takie zajebiste ciemne oczy i Paige chciała, żebym mu powiedziała, że ona go kocha) i Chamberlain.  Nie wiem jak głośno krzyczałam Theo! Theo! i czy to właśnie, dlatego Walcott zostawił swoich nieodłącznych kompanów: Kierana i Aarona i przyszedł na moją stronę. Wiem tylko, że... Boże podałam mu koszulkę, podjarał się tym, że to numer 14 i nazwisko Walcott i... Chciał podpisywać, nawet zaczął tak śmiesznie machać ręką, ale... Nikt nie miał pieprzonego markela. Uśmiechnięte oczy Theo i te takie fajne iskierki w oczach zniknęły tak szybko i w zamian za to na twarzy zawitała bezradność, a ja? Byłam tak blisko, a wyszło jak zwykle. Że zacytuję klasyka: Why always me? Theo oddał mi koszulkę i powędrował za resztą chłopaków,by stanąć sobie przy mikrofonie, a chwilę później udzielał odpowiedzi na pytanie speakera odnośnie odczuć w nowym stroju.  Na koniec pomachał mi jeszcze raz do aparatu. Mogę czuć się wyróżniona? Mogę nucić jakieś Can you feel the love tonight albo Can you feel it in the air. No wiecie Kieran do mnie nie podszedł, ale Theo... ^^

Co do tego odpowiadania na pytania. Najbardziej rozbawiło mnie to do Jacka: czy nie powinien być przypadkiem bardziej obrobiony w photoshopie. Fakt obróbka Wilshere'a jest chyba najbardziej widoczna. I nie prezentuje się to zbyt dobrze na bannerze, ale tak to jest próbuje się idealizować pana perfekcyjnego 2. Ogólnie rzecz biorąc cieszę się, że ten baner zawisł nad herbem Arsenalu tuż obok klasyka z Henry'm i Bergkampem. Współczesność plus historia w jednym.
Oczywiście był to dzień,w  którym można było wcześniej zamawiać koszulki Arsenalu, a  do takiej z pre-order dodają czapkę  zaprojektowaną przez samego Carla. Nie pytajcie jakie kolejki były pod sklepem. Tylko wiecie, co? Kolejki kolejkami, ale oni wpuścili do store'u piłkarzy. Czekałam na otwarcie sklepu 1,5 godziny na słońcu (opaliłam się!), a jedynie pół litrowa butelka wody opatrzona logiem Arsenalu mnie ratowała. Dzięki Bogu była mocno schłodzona i darmowa.

Generalnie ten dzień zostanie z pewnością do mojego wyjazdu ze stolicy futbolu największym dniem w Londynie. Ewentualnie przebiją go Emirates Cup i  North London Derby, na które zamierzam się wybrać. 
Na koniec podzielę się z Wami moją małą galerią z tamtego zdarzenia. Nie byłam jeszcze w muzeum, więc oczekujcie relacji i stamtąd.  W miarę możliwości, sił, czasu, dostępu do internetu będę starała się relacjonować Wam na bieżąco moją przygodę w Londynie.

       

Idealność tego stadionu aż razi w oczy ♥
 

Co tu więcej dodawać? No może po za faktem, że pod bannerem na około całego stadionu swoje tablice mają legendy klubu. Tu na przykład widać Bergkampa.



Piękne schody ( wszystko tam jest piękne) a obok widoczne wejście do sklepu i płytki: na każdej napisy wymyślone przez Kanonierów. Niestety nie udało mi się jeszcze znaleźć płytki Carla. Obiecuję poprawę.

                 

A tu mamy pomnik, bodajże jednego z założycieli klubu? Nie jestem pewna na sto procent. Sprawdzę na dniach i Wam wyjaśnię. :) Najważniejsze, że obok tego pomnika były drzwi, zza których rozbrzmiewała muzyka Jacka i Oxa.
                                 


Legendarny banner w całości, a pod spodem kolejne gwiazdy z naszego podwórka.


Patrick Viera, co tu więcej dodawać? LEGEND



Lee Dixon. Ciekawostką jest to, że każdy z graczy upamiętniony taką tablicą ma również obok opisu tego ile grał w klubie opinię kibiców o jego osobie.



Tony Adams.



Titi, The King, Thierry Henry - jak kto woli. Kolejna legenda. (Nie nie robiłam jeszcze zdjęć każdej tablicy.)



Robert Pires. Tak w ogóle to na tych tablicach jest także opinia Wengera odnośnie piłkarza, coś na kształt takiego wspomnienia. Ja chyba zacznę nazywać to ścianą pamięci.



Każdy gracz grający w klubie posiada taki sztandar - chorągiewkę. Nie martwcie się jest dużo miejsca na nowe, więc będą transfery. Szkoda, że ciągle wisi Chamakh, ale Bendtnera nie widziałam? Mam w planie zrobić fotkę każdej chorągiewce. Póki co prezentuje tylko Koscielnego i Wojtka.


Za pomnikiem Tony'ego Adamsa legendarny banner, przed ławeczka z płytek z napisami. Nie mam fotki, bo dużo ludzi się tam opalało, a nie mam jeszcze tak zaawansowanego poziomu stalkerstwa jak Mangoon, Shoot lub Awwwwu.

 

Punkt programu, czyli odsłonięcie tego czarnego banneru.


Niby czarny banner, ale wiecie czy ja głowa to ta w okularach? Otóż to prowadzący Arsenal Fan TV. Pozdrawiam gorąco, że zechciał sam stanąć koło mnie.


Jest i on. Przyszły kapitan Arsenalu - Jack Wilshere.


Wychodzili powoli, ale w końcu pojawili się z niespodzianką - Aaronem. 




Jack i za nim tablica Davida Seamana. 


A tu Jack i jego dołeczki, z tyłu tablica, Alex i obok pan z Arsenal Player.


Oho, zaczęli odsłaniać.


Powoli widać co raz więcej....







Zdjęcia musiałam przycinać i kadrować, bo niestety ja nie widziałam chłopców przy mikrofonie. :(


Ale są w komplecie.



Właśnie z takiego tłumu robiłam te fotki.


Myślę, że to moment pytania Jacka o photoshopa.



A może jednak to ten moment?








Chłopcy skończyli mini wywiad i poszli kręcić wywiady do sklepu. Plus patrzcie na machającego mi Theo ♥


Bye, bye Jack. No i Carl cały czas wygląda jak duże przestraszone dziecko (tylko sweterka brak).


I tym razem ostatni wyszedł sobie Alex.


Banner w pełnej krasie. Patrzcie na photoshop Jacka.


I jeszcze raz. 


Pomnik Titiego. Niestety znajduje sie obok podium, więc nie możliwe było zrobienie sobie fotki jeśli nie jesteś prasą. Ale i mój czas nadejdzie. Don't worry!


Darmowa, chłodzona, arsenalowa woda, która ratowała mi życie. Still water.




Chciałam dodać czarny kwadracik na mojej twarzy czy coś, ale.... To właśnie ja: obdarowana uśmiechami Theo, ze zmacaną przez niego koszulką, pod przepięknym bannerem. Następnym razem dostanę ten autograf!



Pozdrawiam wszystkich czytających z gorącego i upalonego Londynu i do następnej części mojej relacji!